Bieszczady-Tatry: Dzień 5

Nie ma co – nasza ekipa do leniwych nie należy. Szybkie śniadanko, piękna pogoda, mapy na stół i wybór padł na Sarnią Skałę – idziemy w góry 🙂

Kierunek => Kuźnice tam zostawiliśmy motocykle i na szlak ruszyliśmy pieszo…

Oj śmiechu było przy tym co nie miara 🙂 🙂

Alutka ze swoim wrodzonym ADHD i wiecznym „go !” na ustach, Karol skupiony na tym, że w plecaku ma drożdżówkę i koniecznie musi wejść na szczyt by ja zjeść i zapić obiecaną kawą 🙂 Justa, gotowa do przeprowadzenia natychmiastowej ewakuacji ze szczytu i Jerry, który namiętniej powtarzał, żeby na siebie uważać po czym jako pierwszy zaliczył zjazd po skałach 🙂

Pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie a nasza „wesoła kompania” ogarnęła:

Sarnia Skałę – na którą wchodziliśmy 2 godziny czarnym szlakiem, a która opuściliśmy w 3 min ze względu na zbliżającą się burzę – to właśnie tu Justa po pierwszym imponującym grzmocie zmobilizowała wszystkich tam obecnych do zejścia 🙂

Kolejnym punktem wycieczki była Siklawica – wodospad …..bez wody 🙂 ale co tam usadowiliśmy się pod nim i w końcu spiliśmy pyszną kawę 🙂

Po całym dniu marszu po szlakach wróciliśmy do Jurgowa, do knajpy pod stokiem narciarskim Hawrań 🙂 a tam pstrąg z grilla, rydze na masełku, oscypek z żurawiną… mniam mmm…

I like it !

Bieszczady-Tatry: Dzień 4

Nic na siłę – pobyt ma być dla nas przyjemnością, więc czwartego dnia skoro  świt spakowaliśmy się i ruszyliśmy przed siebie..a  że najlepiej myśli się z pełnym brzuchem wpadliśmy do bardzo klimatycznej, owianej już legendą knajpy Siekierezada w Cisnej…

Po śniadaniu, kilku  łykach kawy i odświeżeniu starych kontaktów okazało się, że z otwartymi ramionami czekają na nas w ….. Tatrach 🙂 a konkretnie w Jurgowie na granicy ze Słowacją…

Pognaliśmy więc 300 km na zachód na naszych „żelaznych rumakach” 🙂 a co 🙂

Skoro żegnaliśmy Bieszczady postanowiliśmy zajrzeć jeszcze w jedno miejsce – na zaporę w Solinie – wow! robi wrażenie…no ale czas nas gonił więc ruszyliśmy dalej…

Do pierwszej części tego etapu podróży, a konkretnie miejsc przez jakie przejeżdżaliśmy jak nic pasuje określenie ” Gdzie diabeł mówi dobranoc…” kwintesencja Bieszczad – cisza, spokój, lasy, maleńkie zapomniane przez Boga wioski, stare jak świat cerkwie, góry i wijące się wśród nich drogi kategorii E (ku naszemu zachwytowi, a rozpaczy Karolów :P) …inny świat…Tak dotarliśmy do Komańczy gdzie oprócz nas, ciężarówek z drewnem i Pana z obsługi stacji benzynowej rodem z lat 60-tych nie było nikogo..Na nic zdały się GPSy itd. tradycyjne mapy poszły w ruch, Karole objęli przewodnictwo i drogą krajową, wśród przemysłowych miast pognaliśmy dalej…

Około 19.00 dotarliśmy do Jurgowa..tu nasze motocykle były powodem do radości ( „bo jeszcze nikt nie był tu na motorach”),  my sami zostaliśmy przywitani przez p. Janusza i p. Lidkę jak dawno nie widziani, aczkolwiek bardzo oczekiwani goście, a do tego te widoki na słowacką stronę Tatr Wysokich…ehhhh….

I tak przy grillu (na którym usmażyliśmy kiełbasę z Bieszczad :P,a  której nie dane nam było zjeść na tamtejszym ognisku), obolali po całodziennej jeździe zakończyliśmy kolejny dzień podróży.

Trasa 4-go dnia:

Wyświetl większą mapę

Bieszczady-Tatry: Dzień 3

Uczepimy się tych klasyków: „Cicho wszędzie, głucho wszędzie…” Takiej ciszy jak ta bieszczadzka nie ma nigdzie indziej… ale jak się miało potem okazać, była to cisza przed „burzą” 🙂

Niewinna herbata i śniadanie zjedzone przez nas w ogrodzie okazało się początkiem końca naszego pobytu w Bieszczadach, ale o tym za chwilę.

Jak przystało na niestrudzonych wędrowców, jeszcze tego samego dnia, w 30-stopniowym upale zdobyliśmy Wielką i Małą Rawkę. Ze znanych nam tylko przyczyn dotarcie na szczyt najbardziej ucieszyło Karola 🙂

Ze szlaku wróciliśmy zmęczeni, ale z głowami pełnymi planów na kolejne dni. Jednak właściciel pensjonatu szybko sprowadził nas na ziemię.

W telegraficznym skrócie:
– motocykliści są „be”
– buty motocyklowe za głośno „tupią”
– ognisko to wydatek minimum 50 zł, bo „drewno w Bieszczadach jest trudno dostępne” 🙂
– śniadanie w ogrodzie bez zastawy i obsługi niegodne jest „białych ludzi”
– ewentualne upuszczenie łyżeczki w trawę grozi poważnymi uszkodzeniami urządzenia koszącego

Bogatsi o tę „wiedzę” postanowiliśmy ruszyć następnego dnia w dalszą drogę, w poszukiwaniu bardziej przyjaznego miejsca…

Bieszczady-Tatry: Dzień 2

Wiedzieliśmy, że będzie źle ale nie przypuszczaliśmy, że aż tak! Dziura na dziurze, dziurą poganiana… Znakiem rozpoznawczym tego dnia były obolałe kręgosłupy, wytrzęsione tyłki i piorunujące spojrzenia Karolów, jak się okazało – miłośników dróg krajowych i autostrad.

Około 12 dotoczyliśmy się do oazy na pustyni – Kazimierz Dolny nad Wisłą. Kto był ten wie, kto nie był, niech się pakuje i wio! Niewiele jest tak klimatycznych miejsc…

Jak wiadomo, co piękne szybko się kończy – najedzeni ruszyliśmy w dalszą drogę.

Około 20-ej zawitaliśmy do Sanoka, ostatniego bastionu cywilizacji. A potem… im dalej w las tym droższa benzyna, a w myślach cytat z klasyka „Ciemność widzę, ciemność…” Bieszczady przywitały nas ekstremalnie niską temperaturą, mgłą jak mleko i największą ilością czerni w czerni.

O 23 ukazało się „nasze” światełko w tunelu – dotarliśmy do pensjonatu.

Trasa 2-go dnia (453 km):

Wyświetl większą mapę

Bieszczady-Tatry: Dzień 1

Podróż, jak każda skrupulatnie zaplanowana i przygotowana w najmniejszym szczególe, zaczęła się z opóźnieniem:) Start z Gdyni o godzinie 9:00. Potem krótkie oczekiwanie na „Karolów” i możemy ruszać na Warszawę krajową 7-ką.

Na wysokości Ostródy uciekamy z głównej trasy na piękną drogę, wijąca się wśród mazurskich lasów i jezior. Szybko wracamy na ziemię gdy na horyzoncie pojawia się nasza wspaniała stolica – pierwszy nocleg.

Jeszcze krótka wycieczka do centrum, gdzie spotykamy miejscowych motocyklistów i czas spać. Następnego dnia czeka nas ponad 450 km dziurawych, polskich dróg…

Trasa 1-go dnia (451 km):

Wyświetl większą mapę