Wiedzieliśmy, że będzie źle ale nie przypuszczaliśmy, że aż tak! Dziura na dziurze, dziurą poganiana… Znakiem rozpoznawczym tego dnia były obolałe kręgosłupy, wytrzęsione tyłki i piorunujące spojrzenia Karolów, jak się okazało – miłośników dróg krajowych i autostrad.
Około 12 dotoczyliśmy się do oazy na pustyni – Kazimierz Dolny nad Wisłą. Kto był ten wie, kto nie był, niech się pakuje i wio! Niewiele jest tak klimatycznych miejsc…
Jak wiadomo, co piękne szybko się kończy – najedzeni ruszyliśmy w dalszą drogę.
Około 20-ej zawitaliśmy do Sanoka, ostatniego bastionu cywilizacji. A potem… im dalej w las tym droższa benzyna, a w myślach cytat z klasyka „Ciemność widzę, ciemność…” Bieszczady przywitały nas ekstremalnie niską temperaturą, mgłą jak mleko i największą ilością czerni w czerni.
O 23 ukazało się „nasze” światełko w tunelu – dotarliśmy do pensjonatu.
Podróż, jak każda skrupulatnie zaplanowana i przygotowana w najmniejszym szczególe, zaczęła się z opóźnieniem:) Start z Gdyni o godzinie 9:00. Potem krótkie oczekiwanie na „Karolów” i możemy ruszać na Warszawę krajową 7-ką.
Na wysokości Ostródy uciekamy z głównej trasy na piękną drogę, wijąca się wśród mazurskich lasów i jezior. Szybko wracamy na ziemię gdy na horyzoncie pojawia się nasza wspaniała stolica – pierwszy nocleg.
Jeszcze krótka wycieczka do centrum, gdzie spotykamy miejscowych motocyklistów i czas spać. Następnego dnia czeka nas ponad 450 km dziurawych, polskich dróg…
Polanów. Gdzieś w okolicach Koszalina odbywa się od lat zlot motocyklowy. My jedziemy tam pierwszy raz. Jedziemy jednak z Karolami, którzy bywali już na tej imprezie w jej wcześniejszych edycjach. Karole reprezentują taki sam zestaw jak my: Karol kierowca – Justa „plecaczek”
Jest piątek 13.07.2012, jakimś cudem udało nam się wytrwać w biurach do świętej godziny 17 🙂 i wio! Motocykl już wcześniej spakowany po brzegi: kufry pełne naszych rzeczy, a do tego namiot, karimaty – wygląda to imponująco 🙂
Na miejscu znajomi motocykliści mają już dla nas „zaklepane” 3 metry kwadratowe na motocykl i namiot 🙂 Alutka zajarana jak dziecko – na zlocie organizowane są koncerty, a w tym roku główną gwiazdą jest ekipa „Strachów na Lachy” nr 1 na jej liście ukochanych kapel. Jerry co chwilę ginie gdzieś przy jakimś motocyklu: podziwia, ocenia, porównuje krytykuje… Do nocy tkwimy przy namiotach i przy wodzie ognistej czekamy na jutrzejszy dzień – jutro parada motocykli… i koncert Strachów 🙂
Rano śniadanie w polowych warunkach, kawa z kuchenki turystycznej i jedziemy… Super widok jak kilkuset pasjonatów przejeżdża przez takie niewielkie miasteczko. Przygotowaliśmy dla Was filmik, aczkolwiek aby poczuć tę atmosferę trzeba tu przyjechać samemu 🙂
Po paradzie i konkursach postanowiliśmy coś zjeść. Trafiliśmy do jednej z restauracji w miejscowości Miastko a tam….. ku naszej nieposkromionej radości odpoczywała przed koncertem ekipa Strachów !!! 🙂 🙂 🙂
Wróciliśmy do Polanowa, oczywiście obowiązkowe przejście przez wszystkie pola namiotowe, gdzie stały najróżniejsze motocykle od zdezelowanych staruszków przez zaskakujące konstrukcje po piękne, nowe maszyny.
O 22.00 rozpoczął się koncert Strachów… i był totalny juice 🙂 no może nie do końca:) Podczas wariacji pod sceną Jerry został pozbawiony kawałka zęba… oczywiście przez Alutkę 😉
Co dobre, szybko się kończy… w niedziele rano załadowaliśmy wszystkie swoje graty i wróciliśmy do Gdyni – miasta morza i marzeń 🙂
Sobota. Marzec. A tu taka niespodzianka – termometr pokazuje 14C! Przecież nie ma nawet kalendarzowej wiosny… Nic to : stroje motocyklowe, w dłoniach kaski i jeszcze rękawice…gotowi….
Z namaszczeniem otwieramy drzwi garażu, jedno porozumiewawcze spojrzenie – nie ważne gdzie, byle przed siebie…
Potem przez godzinę tylko my, droga, pęd wiatru świszczący w kasku, i to poczucie jak kol wiek górnolotnie to brzmi totalnej wolności… ale żeby nie było tak cukierkowo – to jednak marzec. Przy 80 km/h ni cholery nie czuć tej „wysokiej” temperatury i musieliśmy zdobyć w najbliższym sklepie dodatkową termobieliznę dla mojego „plecaczka” 🙂
I tak nasza pierwsza mini wyprawa w tym roku kończy się na Helu.
Na plaży koc, kuchenka gazowa. I tak celebrowaliśmy tą chwilę grzejąc się w pierwszych wiosennych promieniach słońca, popijając gorącą kawę…