Uczepimy się tych klasyków: „Cicho wszędzie, głucho wszędzie…” Takiej ciszy jak ta bieszczadzka nie ma nigdzie indziej… ale jak się miało potem okazać, była to cisza przed „burzą” 🙂
Niewinna herbata i śniadanie zjedzone przez nas w ogrodzie okazało się początkiem końca naszego pobytu w Bieszczadach, ale o tym za chwilę.
Jak przystało na niestrudzonych wędrowców, jeszcze tego samego dnia, w 30-stopniowym upale zdobyliśmy Wielką i Małą Rawkę. Ze znanych nam tylko przyczyn dotarcie na szczyt najbardziej ucieszyło Karola 🙂
Ze szlaku wróciliśmy zmęczeni, ale z głowami pełnymi planów na kolejne dni. Jednak właściciel pensjonatu szybko sprowadził nas na ziemię.
W telegraficznym skrócie:
– motocykliści są „be”
– buty motocyklowe za głośno „tupią”
– ognisko to wydatek minimum 50 zł, bo „drewno w Bieszczadach jest trudno dostępne” 🙂
– śniadanie w ogrodzie bez zastawy i obsługi niegodne jest „białych ludzi”
– ewentualne upuszczenie łyżeczki w trawę grozi poważnymi uszkodzeniami urządzenia koszącego
Bogatsi o tę „wiedzę” postanowiliśmy ruszyć następnego dnia w dalszą drogę, w poszukiwaniu bardziej przyjaznego miejsca…