Nic na siłę – pobyt ma być dla nas przyjemnością, więc czwartego dnia skoro świt spakowaliśmy się i ruszyliśmy przed siebie..a że najlepiej myśli się z pełnym brzuchem wpadliśmy do bardzo klimatycznej, owianej już legendą knajpy Siekierezada w Cisnej…
Po śniadaniu, kilku łykach kawy i odświeżeniu starych kontaktów okazało się, że z otwartymi ramionami czekają na nas w ….. Tatrach 🙂 a konkretnie w Jurgowie na granicy ze Słowacją…
Pognaliśmy więc 300 km na zachód na naszych „żelaznych rumakach” 🙂 a co 🙂
Skoro żegnaliśmy Bieszczady postanowiliśmy zajrzeć jeszcze w jedno miejsce – na zaporę w Solinie – wow! robi wrażenie…no ale czas nas gonił więc ruszyliśmy dalej…
Do pierwszej części tego etapu podróży, a konkretnie miejsc przez jakie przejeżdżaliśmy jak nic pasuje określenie ” Gdzie diabeł mówi dobranoc…” kwintesencja Bieszczad – cisza, spokój, lasy, maleńkie zapomniane przez Boga wioski, stare jak świat cerkwie, góry i wijące się wśród nich drogi kategorii E (ku naszemu zachwytowi, a rozpaczy Karolów :P) …inny świat…Tak dotarliśmy do Komańczy gdzie oprócz nas, ciężarówek z drewnem i Pana z obsługi stacji benzynowej rodem z lat 60-tych nie było nikogo..Na nic zdały się GPSy itd. tradycyjne mapy poszły w ruch, Karole objęli przewodnictwo i drogą krajową, wśród przemysłowych miast pognaliśmy dalej…
Około 19.00 dotarliśmy do Jurgowa..tu nasze motocykle były powodem do radości ( „bo jeszcze nikt nie był tu na motorach”), my sami zostaliśmy przywitani przez p. Janusza i p. Lidkę jak dawno nie widziani, aczkolwiek bardzo oczekiwani goście, a do tego te widoki na słowacką stronę Tatr Wysokich…ehhhh….
I tak przy grillu (na którym usmażyliśmy kiełbasę z Bieszczad :P,a której nie dane nam było zjeść na tamtejszym ognisku), obolali po całodziennej jeździe zakończyliśmy kolejny dzień podróży.
Trasa 4-go dnia:
Wyświetl większą mapę